Humanistyczny Notatnik Naukowy

„akademicka wiosna”?

In Notatnik on 4 czerwca 2012 at 12:15

W Gazecie Wyborczej ostatnio ukazał się tekst o tym, jak Harvard buntuje naukowców, aby ci publikowali wyłącznie w czasopismach dostępnych on-line. Dyrektor Biblioteki uniwersyteckiej, Robert Darnton, już od dawna alarmuje środowisko naukowe, że biblioteki nie mają już pieniędzy na kupowanie drogich i bardzo drogich prenumerat na czasopisma od konsorcjów wydawniczych, które z roku na rok podnoszą ceny, nie podając jakiegokolwiek powodu tego zabiegu. Tym samym tropem – otwierania nauki – poszedł również Senat University of California w San Francisco, który przegłosował postulaty polityki otwartej nauki: bieżące i przyszłe publikacje pracowników naukowych uniwersytetu będę dostępne on-line.

Co zrobić z tym dalej? Publikować on-line, albo wymuszać na wydawcach honoraria za zasiadanie w radach redakcyjnych, recenzje, za publikowane teksty. W jedności siła, jeśli każdy naukowiec uprzytomni sobie to błędne koło, to rzeczywiście możemy to zmienić. Wymuszanie honorariów będzie bardzo trudne. Natomiast publikowanie w sieci, on-line, nie wymaga od nas nakładów finansowych czy też żadnych innych. To że biblioteki biednieją, to jest jedna strona medalu, ale ten kij ma swój drugi koniec, a medal druga stronę: biblioteki nie kupują monografii. Niby banał. Ale jakie to ma znaczenie dla swoistego systemu, zamkniętego obiegu, jakim jest nauka.

Jeżeli biblioteki nie kupują monografii naukowych, dysertacji, to nikt ich nie będzie wydawał. Do tej pory głównym odbiorca publikacji naukowych, które w Polsce ukazują się w nakładach ok. 150 egz., były właśnie biblioteki. Jeśli nikt nie będzie chciał wydawać prac młodych naukowców, zajmujących się często bardzo niszową tematyką, to nie będą się oni wspinać po szczeblach kariery naukowej, bo do tego jest przede wszystkim potrzebne publikowanie. Nie będą także rozwiać swoich niepopularnych badań. A kto się tym zajmie? Jeśli oni nie będą badać zjawisk niszowych w kulturze, a będziemy się jedynie opierać na tematach modnych, które warto wydawać, badań, dyskutować o nich, bo chwytliwy temat się sprzeda, to w nauce powstanie wyrwa, zamknie się – mówiąc kolokwialnie – nierentowną linię produkcyjną, czyli jakąś gałąź nauki, w której badań prowadzić nie warto. Taka sytuacja wpłynie na zaburzenie proporcji i nierównomierny rozwój nauki, zaniedbanie poletka humanistycznego a nawet ugór na jego niektórych parcelach.

Wydawałoby się prosta i jednoznaczna sprawa – nie publikujmy w drogich pismach, bo to wykończy biblioteki. Okazuje się, że to może wykończyć humanistykę i sprawić, że w nauce powstaną czarne dziury, których już nie będzie można wypełnić. Taka czarna dziura utworzyła się np. w polskim literaturoznawstwie w czasach PRL, gdzie promowane były badania poprawne i po linii władzy, badania nad autorami, którzy byli poprawni politycznie. Teraz autorzy, badacze, naukowcy, literaturoznawcy starają się zasypać ten wąwóz między naszym podejściem do literaturoznawstwa, a tym z Zachodu. Słowo/obraz terytoria od 1995 roku próbuje choć w części położyć kładkę nad przepaścią, przywracając nam dorobek humanistyki zachodniej. Jedak w wypadku publikacji sprawa jest o tyle poważniejsza, że dotyczy nas globalnie, a nie lokalnie i grozi zatamowaniem badań, a nie tylko ich przeniesieniem w inny region świata. Nie będzie czym zasypać dziury.

Lekarstwem na to znów jest OA! Te publikacje, które są wartościowe i nie mogą znaleźć wydawcy, mogą być wydawane w formie e-booków. Stworzenie platformy, serwisu, swoistej księgarni np. przez NCN, gdzie ukazywałby się publikacje on-line, byłoby wyjściem z patowej sytuacji, przynajmniej na gruncie polskim. Warto zaznaczyć, że taki pomysł był realizowany w USA, właśnie przez wspomnianego wcześniej – Darntona, który stworzył projekt Gutenber-e, służący do publikowania e-booków, które odznaczały się wysoką jakością merytoryczną, a nie ukazały się drukiem.

Inicjatywa ICM, która poparta została przez ponad 9 tys. osób, świadczy o tym, że jest zrozumienie i wsparcie ze strony środowiska naukowego dla publikacji elektronicznych. Swoistym paradoksem, o którym na szczęście wszyscy mówią, jest to, że badania finansowane ze środków publicznych, przynoszą zyski konsorcjom wydawniczym, a dla podatnika, który je finansuje, są niedostępne.

GW napisała o problemie, to może chociaż trochę zwróci uwagę środowiska, że od jakiegoś czasu nowe stoi pod drzwiami, trzeba tylko usłyszeć, że puka. Ci zaangażowani, zainteresowani i aktywiści o tym już wiedzą, a co z tym zatwardziałym profesorskim betonem…

Dodaj komentarz